poniedziałek, 2 marca 2015

Nasze zdrowie w NASZYCH rękach – cz.I

Niby żyjemy w czasach niezwykłego postępu technicznego i rozwóju nauki (w tym medycyny). Nie ma dnia, żebyśmy nie słyszeli o kolejnym cudownym wynalazku, czy SKUTECZNYM leku na jakąś (do tej pory nieuleczalną) chorobę ... A jednak nadal chorujemy i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek przestaniemy chorować. Co ważniejsze – w naprawdę poważnej chorobie jesteśmy zostawieni SAMI SOBIE. I dobrze!


Zapewne każdy, kto był choć raz w życiu poważnie chory i miał do czynienia w tym czasie ze służbą zdrowia, wie, o czym mówię. Latanie całymi miesiącami od specjalisty do specjalisty, bycie odsyłanym od Annasza do Kajfasza, złe diagnozy, za które nikt nie bierze odpowiedzialności, trauma, dezorientacja i wyścig z czasem – wszyscy to znamy.

A przecież nasze zdrowie to NASZA sprawa, a także – co ważniejsze – za jego stan głównie MY SAMI ponosimy odpowiedzialność. Dlatego postawa roszczeniowa w tym temacie, jak i oczekiwanie od kogokolwiek, że się nami zajmie i nas uzdrowi, to naprawdę POWAŻNY błąd.

Jeśli bowiem palimy przez 20 lat 2 paczki papierosów dziennie i zaczynamy chorować na raka płuc, czy też objadamy się bez umiaru słodyczami i nagle stajemy przed faktem, że nie możemy żyć bez insuliny, to jest to wyłącznie nasza wina. Choć trudno nam to zaakceptować ...

Dlatego osobiście od "klasycznych" bioenergoterapeutów wolę takich terapeutów, którzy stawiają diagnozę i POKAZUJĄ METODY, które sami możemy zastosować, żeby wrócić do zdrowia.
Moje doświadczenie w tym temacie pokazuje, że tylko te osoby, które same pracowały nad swoim powrotem do zdrowia (a nie poddały się bezwolnie lekarzom, czy bioenergoterapeutom), osiągnęły sukces. Tzn. ŻYJĄ.

Tak było w przypadku mojej mamy i babci, które (obie) pokonały chorobę nowotworową wbrew druzgocącej prognozie lekarzy, dającym im nikłe szanse na wyzdrowienie ... Ja sama również przeszłam długą drogę do zdrowia po pęknięciu wyrostka.
Natomiast mój ojciec, który zachorował w wieku 53 lat na raka mózgu, poddał się całkowicie "standardowym" procedurom i umarł po niespełna roku od diagnozy. Pomimo operacji w renomowanym szpitalu onkologicznym w stolicy.

W tym miejscu chciałabym podkreślić, że absolutnie nie namawiam nikogo do leczenia się na własną rękę. Operacja jest czasami NIEZBĘDNA! Ale oprócz operacji można (a nawet trzeba!) zastosować też inne środki zaradcze, np. odpowiednią dietę, psychoterapię, czasami nawet trzeba zmienić miejsce zamieszkania, albo przynajmniej zmienić miejsce do spania, jeśli to ono przyczyniło się do powstania choroby (bo np. nasze łóżko stało na skrzyżowaniu cieków wodnych, na uskoku geologicznym lub na tzw. "punkcie rakowym", czyli punkcie przecięcia drugiej siatki ziemskiej, tzw. siatki Curry'ego).
Zwłaszcza w przypadku choroby nowotworowej takie wielostronne podejście niesamowicie zwiększa szansę na wyzdrowienie! Dlatego warto podrążyć temat i wziąć SWOJE ŻYCIE W SWOJE RĘCE.

Oczywiście nie jestem lekarzem i ten tekst jest jedynie formą osobistej refleksji na temat tzw. "chorób nieuleczalnych". Ponieważ temat jest niezwykle obszerny, pozwolę sobie na przedstawienie go w "odcinkach". Tak więc stay tuned, bo – ciąg dalszy nastąpi!

A na zakończenie tego "odcinka" chciałabym polecić wam bardzo fajny film z udziałem Dr Preeti Agraval z Wrocławia na temat PRAWDZIWYCH PRZYCZYN CHORÓB ... Trwa godzinę, ale naprawdę warto, bo każde słowo jest tam ważne!

https://www.youtube.com/watch?v=cWzg8WqApa0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz