sobota, 4 kwietnia 2015

Ach, ten straszny GLUTAMINIAN!

Dziś będzie krótko i na temat ;)


Kilka lat temu chodziłam na akupunkturę do pewnego lekarza z Ukrainy. Doskonałego akupunkturzysty! Potrafię to ocenić, bo z akupunktury korzystam regularnie od ponad dwudziestu lat i nakłuwali mnie specjaliści najróżniejszych narodowości: Mongołowie, Chińczycy, Tybetańczycy, Niemcy, Polacy … Oraz wspomniany ukraiński doktor. Który był zdecydowanie najlepszy.

Chciałabym dodać, że doktor skończył zupełnie normalne studia medyczne w Kijowie, zrobił specjalizację (był neurologiem), a akupunktury nauczył się LEGALNIE na studiach. Gdzie była wykładana jako jeden z przedmiotów nieobowiązkowych …
Tłumaczył to faktem, że w Związku Radzieckim korzystano z wiedzy medycznej przedstawicieli różnych narodowości z różnych republik, w tym republik azjatyckich. I nikt nie widział w tym nic zdrożnego, jedynie możliwość poszerzenia wiedzy i umiejętności (!!!).

Ale nie o tym. Z owym doktorem z Ukrainy przeprowadziłam wiele inspirujących rozmów, również o radiestezji, na którą był otwarty i nie potępiał …
I podczas jednej z tych rozmów powiedział rzecz genialną, która do tej pory nie daje mi spokoju. Że za większość alergii (pokarmowych) odpowiedzialny jest właśnie GLUTAMINIAN SODU. Który w dzisiejszych czasach dodawany jest praktycznie do wszystkiego (nawet do popularnych mieszanek ziołowych typu curry ...). I że pierwszym krokiem do pozbycia się alergii jest właśnie całkowite wyeliminowanie glutaminianu z diety!

Nie jest to poparte ŻADNYMI BADANIAMI (przynajmniej nic o tym nie wiem), jest to jedynie spostrzeżenie tegoż doktora. Moim zdaniem bardzo trafne!


* Dodam jeszcze, że glutaminian sodu oznaczony jest na opakowaniach jako E 621.

Praktyczna ściągawka z ZIÓŁ

Liście czosnku niedźwiedziego

Ostatnio zapanowała moda na zioła. Świeże, w doniczkach, hodowane na parapecie czy na balkonie. I dobrze!


Zioła, oprócz tego, że nadają potrawom aromatu i poprawiają ich smak, to jeszcze poprawiają (lepiej, niż cokolwiek innego!) ich "strawność".
Dotyczy to zwłaszcza mięsa, które z natury JEST ciężkostrawne.

W tradycyjnej medycynie chińskiej istnieją trzy sposoby na przyrządzenie mięsa w taki sposób, żeby łatwiej je było potem strawić: dodanie owoców (np. kaczka z jabłkami lub pomarańczą, indyk ze śliwką!), dodanie grzybów (sławetny sos pieczarkowy do pieczeni) lub właśnie dodanie ziół.


Mój pierwszy mąż miał taki sposób, że najpierw nacierał mięso mieszanką mielonego imbiru z majerankiem (w proporcji 1:1) i odstawiał na godzinę (ta metoda również pochodzi z medycyny chińskiej). Potem mył to mięso pod bieżącą wodą (dokładnie spłukując przyprawy). A dopiero potem gotował lub dusił. Cała ta imbirowo-majerankowo procedura miała na celu "wyciągnięcie” z mięsa toksyn. Dziś wydaje mi się to mało skuteczne, bo dzisiejsze toksyny takie jakby bardziej zjadliwe … Poza tym dziś mamy doskonałą EMFarmę, w której płuczemy mięso przed przyrządzeniem.
My Polacy nie mamy jednak zbyt bogatej tradycji, jeśli chodzi o zioła. Natka pietruszki, koperek, czosnek, liść laurowy, ziele angielskie i majeranek to właściwie jedyne zioła, których potrafimy używać.
Ostatnio na szczęście się to zmienia, jednak większość znanych mi osób ma tendencje do przesady ... Czyli używa zbyt dużej ilości ziół NARAZ. Tymczasem, żeby uniknąć kakofonii smaków, lepiej dodawać JEDNO zioło. W tym przypadku również sprawdza się reguła "mniej znaczy więcej".
Tylko dobrze jest wiedzieć, co z czym, czyli jakie zioło do jakiej potrawy.

I tak:
lubczyk – to ZDROWY zamiennik popularnej Maggi, idealny do zup,
tymianek – pasuje praktycznie do wszystkiego,
bazylia – do makaronów, mozarelli i praktycznie do wszystkich sałatek,
oregano – do makaronów, mięs, dań kuchni śródziemnomorskiej,
estragon – stanowczo niedoceniany, jest doskonały do drobiu! (mielone z indyka z dużą ilością estragonu to bajka),
kolendra – doskonała do zup (zwłaszcza do kremu z dyni),
cząber – do wszelkich potraw ze strączkowych (fasoli, cieciorki),
rozmaryn – do ziemniaków, zwłaszcza pieczonych, również do łososia z patelni,
czarnuszka – również do ziemniaków, a także do jajek (jajecznicy, omletów), czarnuszki dodajemy niewiele, ze względu na charakterystyczną goryczkę;
czosnek niedźwiedzi – mało u nas znany, a szkoda, bo to prawdziwa bomba "antyoksydantowa" – do wszystkiego, zamiast "zwykłego" czosnku,
szałwia – do ryb, do cielęciny,
kmin rzymski – moja wielka miłość – doskonały dodatek do pieczonych warzyw (nic nie daje podobnego aromatu!),

cynamon – również doskonały antyoksydant (tu trzeba uważać na „podróbkę” cynamonu, jego tańszy zamiennik, tzw. cynamonowiec!), 
kardamon – rozgrzewający, bardzo aromatyczny, do kawy lub herbaty (kardamonu radziłabym używać tylko w zimie, ze względu na jego rozgrzewające właściwości; podobnie rzecz się ma z cynamonem …).
Radziłabym kupować zioła ekologiczne, co nie jest trudne, gdyż w każdym ROSSMANIE można dostać doskonałe ekologiczne zioła z polskiej firmy DARY NATURY (http://darynatury.pl/).
I unikać gotowych mieszanek typu „przyprawa do drobiu”, „przyprawa do dziczyzny”, bo większość z nich ma w składzie arcyszkodliwy GLUTAMINIAN SODU.

Wymysł szatana ...


Pewnie już się domyśliliście, że chodzi mi o POLAR ;) 

Z reguły jestem tolerancyjna, jednak na polar nie wyrażam zgody. I nie tylko dlatego, że ciuchy z polaru po prostu mi się nie podobają, bo rzadko kiedy są dobrze zaprojektowane. Polar jest produkowany (w Chinach) z zużytych butelek PET. Zawierających, jak już zapewne wiecie, totalnie zjadliwy bisfenol A. Polar jest wybitnie "lewoskrętny" (zmienia polaryzację naszego ciała na lewoskrętną, czyli niekorzystną) i naprawdę szkodliwy dla zdrowia. A chodzi w nim zdecydowana większość społeczeństwa, w tym prawie WSZYSTKIE dzieci ...


To smutne. Że nasza świadomość w tej kwestii jest tak niska. Z kraju słynącego niegdyś z produkcji lnu staliśmy się polarowym eldorado. Ale nie ma się co dziwić, skoro większość z nas nie widzi nic zdrożnego w piciu wody butelkowanej i w dalszym ciągu uważa ją za prawdziwe dobrodziejstwo cywilizacji. Podczas gdy w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie ...

Bisfenol A (BPA) zawarty w plastikowych opakowaniach w niezwykle łatwy i skuteczny sposób łączy się ze wszystkim, co się w tych opakowaniach znajduje. A ubrania są właśnie takim "opakowaniem" dla naszego ciała.

Fakt, że nasza skóra ma zdolność wchłaniania różnych substancji, został wykorzystany np. w terapii plastrami hormonalnymi ... Ubrania z polaru działają dokładnie w ten sam sposób – BPA zawarty w tkaninie polarowej przenika przez skórę i dociera (transportowany przez krew) do serca. Skąd jest rozprowadzany bez przeszkód po całym organizmie. Brzmi zachęcająco, prawda?

Kolejnym strasznym wynalazkiem jest bardzo obecnie modna tzw. "odzież funkcyjna".  Pod ładną nazwą kryje się zwykły, tani poliester, którego cudowne właściwości są wielkim marketingowym kłamstwem ... Ubrania te są zazwyczaj obcisłe (bo sportowcy lubią prężyć muskuły i chwalić się piękną sylwetką, o czym doskonale wiedzą producenci takiej odzieży!) i – również działają jak plaster hormonalny. Wszelkie substancje szkodliwe, użyte do produkcji tej funkcyjnej odzieży z wielką łatwością przenikają do krwioobiegu podczas treningu ...

Nikt w dzisiejszych czasach nie biega już w przewiewnych bawełnianych podkoszulkach, czy bluzach, choć za czasów mojej młodości każda szanująca się pani od wuefu tłukła nam do głowy, że bawełniane jest najzdrowsze, bo w bawełnianym skóra ODDYCHA.* Za moich czasów ... Na nieszczęście nikt już o tych "moich"czasach nie pamięta. Naprawdę wielka szkoda.


* Niby współczesne tkaniny "funkcyjne" również oddychają. Może i oddychają (choć jakoś trudno mi w to uwierzyć), ale na pewno zmieniają naszą polaryzację na lewoskrętną i jest to dla mnie wystarczający powód, żeby ich nie nosić.

wtorek, 31 marca 2015

Co nas nie zabije ...

... to nas wzmocni! Z przykrością muszę stwierdzić, że to powiedzenie w dzisiejszych czasach jest całkowicie nieaktualne. Dziś, jeśli coś nas nie zabije OD RAZU, to na pewno nas nie wzmocni. Wręcz przeciwnie. Najpierw nas OSŁABI, a potem ZABIJE.


Niestety nasz ludzki organizm nie jest w stanie bronić się przed wieloma zagrożeniami, które niesie cywilizacja. Np. przed pożywieniem GMO, promieniowaniem radioaktywnym, czy elektrosmogiem.

Do strawienia tego pierwszego brak mu (organizmowi) odpowiednich enzymów i w efekcie nie wie, co z tym fantem zrobić, a "pasza" GMO zalega nam w jelitach NIESTRAWIONA (i gnijąca ...) przez wiele dni, a niekiedy nawet tygodni!!!
A jakie to ma konsekwencje dla naszego zdrowia? Jelito (które jest odpowiedzialne za odporność) pełne toksycznych, gnijących złogów ... To już nawet nie gwóźdź do trumny, tylko po prostu kaplica.
Nie dość, że przez ścianki takiego "zaklajstrowanego" jelita nie przedostanie się do organizmu nic dobroczynnego z pożywienia, to jeszcze toksyny zatrują powoli, lecz skutecznie cały nasz organizm. I na nic w tej sytuacji suplementy, choćby były ze szczerego złota.
Dlatego unikajmy żywności GMO jak ognia! Soi, pszenicy, kukurydzy, soczewicy z Kanady, ryżu z Chin ... Odżywiajmy się SEZONOWO i LOKALNIE, to naprawdę możliwe!
Gotujmy w domu – wtedy naprawdę będziemy mieli kontrolę nad tym, co jemy. Na mieście jedzmy co najwyżej RAZ w tygodniu (w ramach tzw. "błędów żywieniowych, o których pisałam w jednym z poprzednich artykułów") ...

Przed kolejnym zagrożeniem, czyli promieniowaniem radioaktywnym, nikogo nie trzeba specjalnie przestrzegać. Wszyscy wiemy, że jest szkodliwe i to bardzo.
Nie wszyscy jednak wiemy (bo media celowo milczą w tej kwestii), że katastrofa nuklearna w Fukushimie ma swój ciąg dalszy i że regularnie do oceanu i do gleby wyciekają hektolitry skażonej, radioaktywnej wody ... Ostatnia tego typu informacja ukazała się kilka dni temu na stronie http://japonia-online.pl/
 Dlatego też jedzenie wszelkich produktów spożywczych z Japonii oraz – ogólnie – ryb morskich (również soli morskiej!) stoi w dzisiajszych czasach pod naprawdę dużym znakiem zapytania.

Jeśli chodzi zaś o wpływ elektrosmogu, to zaburza on, a w wielu wypadkach całkowicie niszczy nasze własne biopole (potocznie zwane aurą). Tak skutecznie, że jesteśmy pozbawieni tej naturalnej ochrony i tym samym bardziej podatni na różnego rodzaju patogeny. Czyli choróbska. Od prozaicznego gila w nosie do najbardziej wymyślnego nowotworu.
Walka z elektrosmogiem jest trudna i nierówna, dlatego najlepiej go po prostu ... UNIKAĆ. Co nie jest łatwe. Bez telefonu komórkowego czy laptopa nie wyobrażamy sobie przecież życia*.
Ale postarajmy się przynajmniej zredukować ilość minut przegadanych przez komórkę, czy godzin spędzonych przed komputerem. Zamiast tego idźmy na spacer i "przewietrzmy czaszkę"! W ten sposób odbudujemy naszą podziurawioną, sfatygowaną aurę. I dodamy sobie energii.

Unikajmy również BEZWZGLĘDNIE cudownego wynalazku, jakim jest SOLARIUM. Każda wizyta w solarium pozbawia nas aury całkowicie. Może tego nie czujemy, ale gdy leżymy na łóżku opalającym, nasze ciało broni się z całych sił przed szkodliwym promieniowaniem. W efekcie wychodzimy z solarium wymęczeni i starsi o kilka lat. A nie o to przecież nam chodziło ...
Żeby uzyskać efekt opalonej, brzoskwiniowej cery, lepiej (i zdrowiej) pić codziennie sok z marchwi! Najlepiej własnoręcznie wyciskany. To stary, sprawdzony sposób naszych babć, który działa niezawodnie do dziś.


*Naprawdę warto kupić odpromiennik na komórkę! Oprzeć się pokusie i nie korzystać z (pozornego) dobrodziejstwa darmowych minut w kolejce SKM. Zamiast tego poczytać KSIĄŻKĘ. Taką zwykłą, PAPIEROWĄ.

Doskonałe odpromienniki na komórkę to ADR Protect, które można kupić na biomagnetica.pl.
Mają oni zresztą szereg świetnych, godnych polecenia produktów – maty ADR pod łóżko (ekrany SKUTECZNIE chroniące przed elektrosmogiem), maty ADR TEX do ekranowania kabli elektrycznych, itd. 
Sama korzystam z tych produktów od wielu lat (poznałam je jeszcze mieszkając w Niemczech, gdzie cieszą się niesłabnącym powodzeniem) i naprawdę POLECAM! 


Czapka na łeb!

Za oknem wiosna pełną gębą, więc raczej chciałoby się powiedzieć "czapki z głów", ale ja przekronie będę namawiać właśnie do NOSZENIA czapek ...


... i to przez okrągły rok! Mój nauczyciel radiestezji Gunther nosi czapkę ZAWSZE (oczywiście poza domem), nawet na plaży. Właściwie jest to taki wełniany beret z antenką w kolorze średni brąz. Ja również posiadam całą kolekcję wełnianych czapek. Ma to swoje uzasadnienie ...

Jak już pisałam w artykule o IDEALNEJ SYPIALNI, wełna nie tylko chroni przed zimnem, ale jest także doskonałym NATURALNYM ekranem radiestezyjnym, tzn. chroni nas przed wieloma rodzajami szkodliwego promieniowania. Noszenie wełnianej czapki* jest więc w dzisiejszych czsasach naprawdę wskazane!

Na co dzień jesteśmy narażeni na najróżniejsze rodzaje (naprawdę silnego!) promieniowania, jako że maszty telefonii komórkowej, anteny satelitarne oraz sieci bezprzewodowe obecne są dosłownie WSZĘDZIE. Więc naprawdę powinniśmy chronić głowę**.

Zauważcie zresztą, że od jakiegoś czasu czapki stały się modne! Czyżby ludzie podświadomie czuli dyskomfort i próbowali się przed nim uchronić? Bardzo możliwe.


*Oczywiście mam na myśli czapkę wykonaną w 100% z wełny, bez domieszki akrylu, elastanu, poliamidu, czy lajkry ;) Nie jest łatwo takową zdobyć w tzw. "normalnym" sklepie, ale na szczęście jest internet! 
W lecie można nosić czapki (kaszkiety, kapelusze) lniane lub bewełniane. Przypomnę, że dodatkowym plusem noszenia czapki latem jest ochrona przed udarem słonecznym ;)

** Jak już wspomniałam, wełna JEST naturalnym ekranem radiestezyjnym, jednak neutralizuje promieniowania o mniejszej "zjadliwości" ... Tak więc wełniana czapka nie zneutralizuje silnego promieniowania w stu procentach. Ale na pewno je ZREDUKUJE.  Jeśli nawet będzie to 35-45%, to uważam, że gra jest warta świeczki i inwestycja w wełnianą czapkę się opłaci.