wtorek, 31 marca 2015

Co nas nie zabije ...

... to nas wzmocni! Z przykrością muszę stwierdzić, że to powiedzenie w dzisiejszych czasach jest całkowicie nieaktualne. Dziś, jeśli coś nas nie zabije OD RAZU, to na pewno nas nie wzmocni. Wręcz przeciwnie. Najpierw nas OSŁABI, a potem ZABIJE.


Niestety nasz ludzki organizm nie jest w stanie bronić się przed wieloma zagrożeniami, które niesie cywilizacja. Np. przed pożywieniem GMO, promieniowaniem radioaktywnym, czy elektrosmogiem.

Do strawienia tego pierwszego brak mu (organizmowi) odpowiednich enzymów i w efekcie nie wie, co z tym fantem zrobić, a "pasza" GMO zalega nam w jelitach NIESTRAWIONA (i gnijąca ...) przez wiele dni, a niekiedy nawet tygodni!!!
A jakie to ma konsekwencje dla naszego zdrowia? Jelito (które jest odpowiedzialne za odporność) pełne toksycznych, gnijących złogów ... To już nawet nie gwóźdź do trumny, tylko po prostu kaplica.
Nie dość, że przez ścianki takiego "zaklajstrowanego" jelita nie przedostanie się do organizmu nic dobroczynnego z pożywienia, to jeszcze toksyny zatrują powoli, lecz skutecznie cały nasz organizm. I na nic w tej sytuacji suplementy, choćby były ze szczerego złota.
Dlatego unikajmy żywności GMO jak ognia! Soi, pszenicy, kukurydzy, soczewicy z Kanady, ryżu z Chin ... Odżywiajmy się SEZONOWO i LOKALNIE, to naprawdę możliwe!
Gotujmy w domu – wtedy naprawdę będziemy mieli kontrolę nad tym, co jemy. Na mieście jedzmy co najwyżej RAZ w tygodniu (w ramach tzw. "błędów żywieniowych, o których pisałam w jednym z poprzednich artykułów") ...

Przed kolejnym zagrożeniem, czyli promieniowaniem radioaktywnym, nikogo nie trzeba specjalnie przestrzegać. Wszyscy wiemy, że jest szkodliwe i to bardzo.
Nie wszyscy jednak wiemy (bo media celowo milczą w tej kwestii), że katastrofa nuklearna w Fukushimie ma swój ciąg dalszy i że regularnie do oceanu i do gleby wyciekają hektolitry skażonej, radioaktywnej wody ... Ostatnia tego typu informacja ukazała się kilka dni temu na stronie http://japonia-online.pl/
 Dlatego też jedzenie wszelkich produktów spożywczych z Japonii oraz – ogólnie – ryb morskich (również soli morskiej!) stoi w dzisiajszych czasach pod naprawdę dużym znakiem zapytania.

Jeśli chodzi zaś o wpływ elektrosmogu, to zaburza on, a w wielu wypadkach całkowicie niszczy nasze własne biopole (potocznie zwane aurą). Tak skutecznie, że jesteśmy pozbawieni tej naturalnej ochrony i tym samym bardziej podatni na różnego rodzaju patogeny. Czyli choróbska. Od prozaicznego gila w nosie do najbardziej wymyślnego nowotworu.
Walka z elektrosmogiem jest trudna i nierówna, dlatego najlepiej go po prostu ... UNIKAĆ. Co nie jest łatwe. Bez telefonu komórkowego czy laptopa nie wyobrażamy sobie przecież życia*.
Ale postarajmy się przynajmniej zredukować ilość minut przegadanych przez komórkę, czy godzin spędzonych przed komputerem. Zamiast tego idźmy na spacer i "przewietrzmy czaszkę"! W ten sposób odbudujemy naszą podziurawioną, sfatygowaną aurę. I dodamy sobie energii.

Unikajmy również BEZWZGLĘDNIE cudownego wynalazku, jakim jest SOLARIUM. Każda wizyta w solarium pozbawia nas aury całkowicie. Może tego nie czujemy, ale gdy leżymy na łóżku opalającym, nasze ciało broni się z całych sił przed szkodliwym promieniowaniem. W efekcie wychodzimy z solarium wymęczeni i starsi o kilka lat. A nie o to przecież nam chodziło ...
Żeby uzyskać efekt opalonej, brzoskwiniowej cery, lepiej (i zdrowiej) pić codziennie sok z marchwi! Najlepiej własnoręcznie wyciskany. To stary, sprawdzony sposób naszych babć, który działa niezawodnie do dziś.


*Naprawdę warto kupić odpromiennik na komórkę! Oprzeć się pokusie i nie korzystać z (pozornego) dobrodziejstwa darmowych minut w kolejce SKM. Zamiast tego poczytać KSIĄŻKĘ. Taką zwykłą, PAPIEROWĄ.

Doskonałe odpromienniki na komórkę to ADR Protect, które można kupić na biomagnetica.pl.
Mają oni zresztą szereg świetnych, godnych polecenia produktów – maty ADR pod łóżko (ekrany SKUTECZNIE chroniące przed elektrosmogiem), maty ADR TEX do ekranowania kabli elektrycznych, itd. 
Sama korzystam z tych produktów od wielu lat (poznałam je jeszcze mieszkając w Niemczech, gdzie cieszą się niesłabnącym powodzeniem) i naprawdę POLECAM! 


Czapka na łeb!

Za oknem wiosna pełną gębą, więc raczej chciałoby się powiedzieć "czapki z głów", ale ja przekronie będę namawiać właśnie do NOSZENIA czapek ...


... i to przez okrągły rok! Mój nauczyciel radiestezji Gunther nosi czapkę ZAWSZE (oczywiście poza domem), nawet na plaży. Właściwie jest to taki wełniany beret z antenką w kolorze średni brąz. Ja również posiadam całą kolekcję wełnianych czapek. Ma to swoje uzasadnienie ...

Jak już pisałam w artykule o IDEALNEJ SYPIALNI, wełna nie tylko chroni przed zimnem, ale jest także doskonałym NATURALNYM ekranem radiestezyjnym, tzn. chroni nas przed wieloma rodzajami szkodliwego promieniowania. Noszenie wełnianej czapki* jest więc w dzisiejszych czsasach naprawdę wskazane!

Na co dzień jesteśmy narażeni na najróżniejsze rodzaje (naprawdę silnego!) promieniowania, jako że maszty telefonii komórkowej, anteny satelitarne oraz sieci bezprzewodowe obecne są dosłownie WSZĘDZIE. Więc naprawdę powinniśmy chronić głowę**.

Zauważcie zresztą, że od jakiegoś czasu czapki stały się modne! Czyżby ludzie podświadomie czuli dyskomfort i próbowali się przed nim uchronić? Bardzo możliwe.


*Oczywiście mam na myśli czapkę wykonaną w 100% z wełny, bez domieszki akrylu, elastanu, poliamidu, czy lajkry ;) Nie jest łatwo takową zdobyć w tzw. "normalnym" sklepie, ale na szczęście jest internet! 
W lecie można nosić czapki (kaszkiety, kapelusze) lniane lub bewełniane. Przypomnę, że dodatkowym plusem noszenia czapki latem jest ochrona przed udarem słonecznym ;)

** Jak już wspomniałam, wełna JEST naturalnym ekranem radiestezyjnym, jednak neutralizuje promieniowania o mniejszej "zjadliwości" ... Tak więc wełniana czapka nie zneutralizuje silnego promieniowania w stu procentach. Ale na pewno je ZREDUKUJE.  Jeśli nawet będzie to 35-45%, to uważam, że gra jest warta świeczki i inwestycja w wełnianą czapkę się opłaci. 
  

poniedziałek, 23 marca 2015

Słowo-klucz

Lovin' kindness ... direct way to enlightment.

Takie oto obrazki (a właściwie grafiki) wyprodukowałam własnoręcznie w popularnym programie PAINT ;) Was również zachęcam do twórczości!


Prosty i niedrogi sposób na domowe, "bezpieczne" dzieła sztuki ... A także osobiste remedia Feng Shui. Do samodzielnego wykonania i wydrukowania na domowej drukarce. 

A jeśli ktoś życzy sobie wariant de lux (na dużym formacie, np. 50 x 70 cm), może dać do wydrukowania w każdym dobrym copy shopie. Nawet na płótnie ...

Ja osobiście wolę wariant na papierze w ramce, bo lubię sobie od czasu do czasu "zaktualizować" hasło ;)

sobota, 21 marca 2015

Szerokie perspektywy



Wszyscy chcielibyśmy mieć perspektywy. I to nie jakieś, tylko szerokie. Ale czasem na przeszkodzie stoi ... ŚCIANA. Wtedy "walimy głową w mur". 


Jeśli się jeszcze nie zorientowaliście, to podpowiem, że będzie o PRZEDPOKOJU ;)
To on bowiem wg Feng Shui jest odpowiedzialny za PERSPEKTYWY.

Kiedyś budowano inaczej. Lepiej, powiedziałabym. Hole w mieszkaniach były przestronne i jako ciągi komunikacyjne dobrze (czyt. równomiernie) rozprowadzały energię po WSZYSTKICH pomieszczeniach.

Dzisiaj często przedpokoje są wąskie do granic możliwości, a nierzadko zaraz po wejściu do mieszkania "wpadamy" na ścianę (bo korytarz zakręca). Ta odległość od drzwi wejściowych do ściany wynosi czasem około 1,5 metra. Nietrudno przewidzieć, że PERSPEKTYWY w takim mieszkaniu są ŻADNE. Od razu po wejściu "walimy głową w mur".

Oczywiście taka sytuacja jest symbolicznym odzwierciedleniem naszych tendencji w umyśle (bo przecież to nie mieszkanie wybiera sobie nas, tylko my wybieramy mieszkanie!), ale to nie znaczy, że nie możemy jej zmienić. Właśnie w tym sęk, że możemy WSZYSTKO. Tylko musimy chcieć.

Najprostszym sposobem na ścianę tuż za drzwiami wejściowymi i ten symboliczny "brak perspektyw" jest fototapeta z widokiem przedstawiającym przestrzeń. Stworzenie przestrzeni sztucznie.
Dla podświadomości widok PRAWDZIWEGO zielonego pola ciągnącego się aż po horyzont i fototapeta z takim polem to dokładnie to samo.


*Oczywiście zielone pole ciągnące się po horyzont to tylko jedna z wielu możliwości pokazania przestrzeni. Każdy powinien wybrać taki obraz, który mu najbardziej odpowiada ... 
Byle by to nie była ciągnąca się po horyzont PUSTYNIA ;) Perspektywa suszy i wszelkiego niedostatku chyba dla nikogo nie jest kusząca ...

Niech moc będzie z wami

Dziś pierwszy dzień wiosny, więc będzie o MOCY. Bo akurat tej nam po zimie najbardziej brakuje. 



Odwiedziłam pewne targi, na których można kupić najrozmaitsze (kuriozalne nieraz) rzeczy, ale także bardzo przydatne kamienie półszlachetne ... Nabyłam więc (w ilościach półhurtowych) mój ulubiony błękitny chalcedon, różowy kwarc oraz kryształ górski z ... tęczą w środku! 

Podobno ta tęcza w środku kryształu to wielka rzadkość ... Ciekawe, że jak tylko podeszłam do stoiska, od razu wyciągnęłam łapsko właśnie po ten kamień ;) A pan sprzedający aż podskoczył z wrażenia.

Często używam kamieni jako odpromienników (np. błękitny chalcedon na skrzyżowania drugiej siatki ziemskiej, a żółty jaspis – na skrzyżowania pierwszej siatki ziemskiej), ale również polecam je jako osobiste "ładowarki energetyczne", do noszenia na szyi (jeśli posiadają zawieszkę), albo po prostu w kieszeni. Przy czym i tu obowiązuje zasada: panowie w PRAWEJ kieszeni (np. spodni), a panie w LEWEJ ... 

Taki kamyczek w kieszeni to naprawdę fajna rzecz. Potrafi podnieść energię noszącego nawet kilkakrotnie! Jeśli ktoś ma niski poziom energii (np. 1500 jednostek Bovisa, co przy współczesnym trybie życia wcale nie jest rzadkością, a przypominam, że ZDROWY człowiek powinien mieć min. 6 tysięcy!), jest wyczerpany po chorobie (nawet po grypie żołądkowej z wysoką gorączką), siedzi codziennie po 8 godzin w biurze w otoczeniu dużej ilości komputerów (zwłaszcza stacjonarnych), to naprawdę powinien się zaopatrzyć w błękitny chalcedon, angelit (kamień o wielkiej mocy, taki do "zadań specjalnych") lub przynajmniej bursztyn, czy kryształ górski ...

Kamienie najlepiej dobierać indywidualnie, ale jeśli nie macie nikogo, kto mógłby wam w tej kwestii doradzić, kierujcie się intuicją (wybierzcie taki kamień, który najbardziej przyciąga waszą uwagę).

Jeśli pracujecie wiele godzin przy komputerze, najlepszy będzie wspomniany błękitny chalcedon, przy krótkotrwałym niskim poziomie energii lub po chorobie – "wystarczy" kryształ górski, a jeśli jesteście naprawdę przewlekle chorzy czy chronicznie "wyzuci z energii" – powinniście się zaopatrzyć w angelit. 

Osobiście uważam, że lepiej nosić przy sobie kamienie nieszlifowane. Dlatego jeśli nosimy je w kieszeni, dobrze jest sprawić sobie mały woreczek z materiału (oczywiście naturalnego!), żeby nie niszczyć ubrań. 

I żeby kamienie spełniały swoją funckję dodawania nam energii, powinniśmy je codziennie wieczorem płukać pod bieżącą wodą. Żeby "zmyć" z nich te wszystkie negatywności, którymi nasiąknęły w ciągu dnia.

Chciałabym również wspomnieć o energetyzowaniu wody do picia przy pomocy kamieni. Nadają się do tego zwłaszcza kryształ górski oraz różowy kwarc. Wodę z kranu (!!!) wlewamy do dzbanka i wrzucamy do niej jeden spory kryształ (lub kilka małych). Po kilku godzinach taka woda nabiera wyjątkowo prozdrowotnych właściwości. 
W Niemczech każdy homeopata zaleca takie uzdatnianie wody swoim pacjentom (choć ja osobiście wolę stosowanie ProBio ceramiki) ... W Polsce jeszcze pewnie długo będzie to temat tabu ;)

Na zakończenie tego nieco ezoterycznego wywodu ciekawostka – różowy turmalin podobno przyciąga miłość, a nosząc czerwony jaspis łatwiej jest wybaczyć ...

Pierwszy dzień wiosny


Dziś pierwszy dzień wiosny (choć tu w Gdyni za oknem pada deszcz ze śniegiem ...). Przypominam więc o kwiatach!

poniedziałek, 16 marca 2015

Czy można być ZDROWO uzależnionym?

Dziś włożę kij w mrowisko i pewnie narażę się na liczne hejty. Ale raz kozie smierć ;) W końcu ktoś kiedyś musi poruszyć temat uzależnienia od ... sportu.



Sport to dzisiaj modne hobby. Modne do tego stopnia, że nie uprawianie ŻADNEGO sportu grozi nieomal wykluczeniem społecznym. Tymczasem rośnie rzesza ludzi uzależnionych od sportu. W większości są to mężczyźni, ale nie brakuje również Pań nałogowo biegających na siłownię.

Trudno jednoznacznie powiedzieć, co jest przyczyną tego stanu rzeczy. Pewnie przyczyn jest wiele, od "zwykłej" samotności (w przypadku kobiet), kultu ciała i (wiecznej) młodości, po życie w pokoju przez ostatnie 60 lat (kiedyś mężczyźni chodzili na wojnę, dziś w poszukiwaniu mocnych wrażeń uprawiają triathlon lub biegają w ultramaratonach ...). Bo ja zresztą wiem – nie jestem psychologiem społecznym, ani nawet nie aspiruję.

Uzależnienie od sportu nie jest, wbrew temu, co mówią sami zainteresowani (a nazywając rzecz po imieniu – sami uzależnieni), niczym dobrym. Nie można w żadnym wypadku nazwać go uzależnieniem POZYTYWNYM. Po prostu NIE MA czegoś takiego jak uzależnienie pozytywne, umówmy się. Uzależnienie od sportu jest takim samym uzależnieniem jak to od wódki, czy heroiny. Zaczyna się niewinnie, a po pewnym czasie rujnuje zdrowie, relacje, a w końcu – całe życie. Samego zainteresowanego, jak i jego bliskich (jeśli oczywiście ich ma).

Nie będę rozpisywać się na temat symptomów uzależnienia od sportu (jeśli jesteście zainteresowani – poszukajcie sami, jest tego w necie całkiem sporo). Ale żeby lepiej zobrazować temat, przytoczę kilka przykładów z bliższego i dalszego podwórka.


Damian (lat 32), nałogowy rowerzysta

Skończył AWF, bo sport zawsze był jego pasją. Wiecznie bezrobotny, po nieudanym małżeństwie, z chorym dzieckiem, którym opiekuje się z doskoku, a właściwie podrzuca mamie, bo sam przecież "musi zrobić trening". Znika wtedy na kilka godzin, a mama (starsza kobieta) ledwo sobie radzi, bo dziecko wymaga naprawdę intensywnej opieki.
Na trening zawsze ma czas, na szukanie pracy – niekoniecznie. Damian pomimo braku stałych dochodów ciągle inwestuje w sport – wyjazdy (również zagraniczne), sprzęt, wpisowe na zawody ... Pieniądze pożycza od kogo się da – ale głównie od rodziców-emerytów. Nie oddaje, bo nie ma z czego. Nikt się już zresztą temu nie dziwi. "Sport to całe moje życie, nie potrafię inaczej" – tłumaczy.


Paweł (lat 45), uzależniony od biegania, triathlonista

Własna firma, dom, żona, dziecko. Trenować zaczął niedawno, prawdopodobnie pod wpływem kryzysu wieku średniego ("jeszcze wam pokażę, na co mnie stać"). Spodobało mu się, bo zaczął mieć wyniki. Zachęcony sukcesem, każdą wolną chwilę spędza na treningach, podczas gdy jego żona (bardzo atrakcyjna kobieta!) siedzi sama w domu, a z kilkunastoletnią córką Paweł prawie nie ma kontaktu. Po treningach wraca do domu zmęczony do nieprzytomności i ... pije. Żeby się zrelaksować po wysiłku. Często zasypia potem w salonie przed tv ...
Pomimo tak intensywnego uprawiania sportu (a może właśnie dlatego) zaczął mieć ostatnio poważne problemy zdrowotne. Które – jak każdy twardziel – ignoruje ("nic mi nie jest").


Dominika (lat 35), uprawia wszystko, co się da: bieganie, rolki, rower, wspinaczkę, sztuki walki, a w "wolnych chwilach" wpada na siłownię 

Pani inżynier, bezdzietna mężatka. Do biegania namówił ją mąż, na swoją własną zgubę. Teraz Dominika w każdy weekend zadręcza go coraz to nowymi aktywnościami. Bo przecież "tego jeszcze nie próbowali". Mąż, Darek, przestał panować nad sytuacją. Nie wie, co robić. Jest wykończony każdym kolejnym "ekstremalnym" weekendem (po tygodniu intensywnej pracy w firmie komputerowej) i od czasu do czasu chciałby po prostu posiedzieć przed tv i podłubać w nosie, ale trochę wstyd mu się do tego przyznać. Bo wyszedłby na cienkiego Bolka. Przed babą. Próbował podstępem ograniczyć nadmierną aktywność fizyczną żony proponując inne rozrywki (kino, kawiarnia i spacer), ale spotkał się z druzgocącą reprymendą, wręcz z agresją. "Odpoczywał to będziesz w grobie" – wysyczała Dominika i poszła obrażona na siłownię ... Sama. Nie dziwota, że Darek ma powoli dość. I sportu, i związku.


Andrzej (lat 50), nauczyciel WF, trener karate, obecnie od ponad roku na zwolnieniu lekarskim

Ma kochającą, wyrozumiałą żonę i troje dorosłych dzieci, które już poszły w świat, mógłby więc bez ograniczeń oddawać się swojej pasji. Mógłby, gdyby nie zrujnowane stawy (liczne kontuzje, trzy operacje). Więc siedzi w domu, głównie przed tv (ma wszystkie możliwe kanały sportowe) i ... zrzędzi. Już nigdy nie będzie w pełni sprawny fizycznie. Jest niemal pewne, że (w dalszej perspektywie) czeka go wózek. I uzależnienie od bliskich, których całe życie zaniedbywał, poświęcając większość czasu  i energii na treningi.


Jest też jeden wyjątek, który potwierdza regułę ...

Ostatnio poznałam Radka (lat 39). Bardzo fajnego, poukładanego chłopaka, również inżyniera. Biegał przez kilka lat ("bo to modne", jak sam mówi), ale w którymś momencie zaczął mieć kłopoty z kolanami. Więc przestał, tak po prostu. Posłuchał swojego organizmu. Teraz chodzi na lekcje gry na gitarze i sprawia mu to dużo większą frajdę (i również podnosi energię!).  Jego jedyną aktywnością fizyczną są długie spacery z pieskiem ;)  I z żoną (dzieci jeszcze nie mają), która oprócz tych spacerków chodzi raz w tygodniu na jogę ...
Czyli, jak widać, można też po ludzku, normalnie.


A co DAJE człowiekowi sport? Oprócz endorfin, głównie poczucie, że "mogę". Bardzo ważne w czasach, w których na coraz mniej rzeczy mamy wpływ ... Pewnie dlatego tak łatwo się uzależniamy. Właśnie od tego (iluzorycznego) poczucia MOCY.

Ostatnią rzeczą, jaką chciałabym któtko omówić, to dieta współczesnego "sportowca". Poczesne miejsce zajmują w niej banany (które wychładzają i zaśluzowują organizm, oprócz tego są do granic możliwości naszprycowane chemią, bo nie dojrzewają przecież na plantacjach, tylko w dojrzewalniach), jogurty (działają bardzo podobnie jak banany), chude mięso (głównie z kurczaka, o którym pisałam wielokrotnie, więc tym razem oszczędzę), ryż (mieszany z plastikiem!) i sałaty (również nafaszerowane pestycydami). Do tego dochodzą napoje izotoniczne (sama chemia) i przeróżne suplementy. Które NIC nie dają. Kropką nad przysłowiowym "i" jest często alkohol. W dużych ilościach. Bo nałogi, jak nieszczęścia, chodzą parami ...
W tym kontekście naprawdę trudno się zgodzić ze stwierdzeniem, że SPORT TO ZDROWIE.

*Wszystkie imiona zostały zmienione

niedziela, 15 marca 2015

"Błędy żywieniowe"

Bardzo ciekawa postać, Dr Leonard Coldwell*, który jest specjalistą od (alternatywnego) leczenia chorób nowotworowych, twierdzi, że aby być zdrowym, powinniśmy w 70% odżywiać się ZDROWO, natomiast pozostałe 30% mogą stanowić tzw. "błędy żywieniowe".



I właśnie o tych BŁĘDACH chciałabym dzisiaj napisać ;) Bo kto z nas ich nie popełnia?! Osobiście – nie znam. Nawet najbardziej uznani dietetycy tego świata mają czasem chwile słabości i można ich przyłapać z kanapką z serem w ręku, czy – apage! – jak piją shake'a w McDonaldzie ;) (Mnie można przyłapać z colą light, albo w kinie z tacką nachos z sosem serowym ...).

I dobrze. Bez tego popadlibyśmy w dogmat. Wyszlibyśmy na dziwaków i może nawet przestaliby się nam kłaniać sąsiedzi ... A przecież nie o to chodzi.

Chodzi o to, żeby odżywiać się zdrowo, ale raz (no, góra dwa razy) w tygodniu zrobić sobie dyspensę, czyli zjeść ciastko, czy wspomniane nachos ;)

Są jednak pewne błędy żywieniowe, których nie należy popełniać NIGDY. Zaliczyłabym do nich jedzenie:
1) kurczaków (głównie ze względu na hormony, o antybiotykach nie wspominając),
2) pieczywa z dyskontu (te "świeże" chlebki i chrupiące bułeczki są wypiekane z głęboko mrożonych mieszanek piekarniczych produkowanych w CHINACH!!!),
3) soi – pod żadną postacią (ziarna, tofu, mleka sojowego), ponieważ CAŁA soja tego świata jest już GMO ...
4) wieprzowiny (bo świnia się NIE POCI i WSZYSTKIE TOKSYNY, czyli antybiotyki, pasza GMO oraz stres kumulują się w mięsie!),
5) sushi! – ze względu na katastrofę w Fukushimie – CAŁA, ale to absolutnie cała ŻYWNOŚĆ produkowana w Japonii jest radioaktywna i NIE NADAJE SIĘ moim zdaniem do spożycia. Również moja ukochana japońska herbata sencha, za którą bardzo tęsknię, ale całkowicie zrezygnowałam z picia jej już kilka lat temu ...
6) czerwonych słodyczy (ze względu na najbardziej rakotwórcze barwniki),
7) picie wody butelkowanej – z wiadomych względów (bisfenol A, czyli spustoszenie hormonalne w organizmie, skutkujące również bezpłodnością),
8) wreszcie – picie soków "z kartonika" – które z sokiem tak naprawdę nie mają nic wspólnego, a istnieje niemalże gwarancja, że zawierają (jako konserwant) kwas mrówkowy, czyli E236.

Na koniec chciałabym się z wami podzielić pewną obserwacją. Gotuję zgodnie z 5-ma przemianami od ok. dwudziestu lat ... Jednak moje doświadczenie pokazuje, że DUŻO WAŻNIEJSZA jest JAKOŚĆ gotowanych produktów, niż sam sposób gotowania! Jeśli kupicie warzywa z dyskontu (zwłaszcza te hiszpańskie z tuneli, w przypadku których dopuszczalne normy zawartości pestycydów są przekroczone przynajmniej kilkunastokrotnie) i mięso z tzw. tacki, to nawet jeśli ugotujecie je w zgodzie z 5-ma przemianami, to taki posiłek NIE BĘDZIE ZDROWY.
Natomiast jeśli warzywa z uprawy (właśnie UPRAWY, a nie PRODUKCJI!) ekologicznej ugotujecie w DOWOLNEJ kolejności – taki posiłek będzie zdrowy i zharmonizowany. Zawsze!


* Bardzo polecam filmiki Dr Coldwella na youtube! Informacje w nich zawarte mogą się wam wydać początkowo szokujące, jednak zapewniam was, że wielu europejskich guru od zdrowego życia, których miałam szczęście poznać, mówi dokładnie to samo! Ba, znam nawet osobiście kilka osób, które wyszły z raka właśnie przy pomocy metod proponowanych przez Dr Coldwella ... 


piątek, 13 marca 2015

Panie na lewo, Panowie na prawo

Jeszcze jedna ważna uwaga na temat sypialni. A konkretnie na temat tego, kto po której stronie powinien spać.


Z punktu widzenia radiestety – Panowie ZAWSZE po prawej, a Panie po lewej. Jeśli to kobieta śpi po prawej stronie łóżka, jest duża szansa, że wkrótce zdominuje partnera i odbije się to niekorzystnie na związku ... Jak mawiał Gunther (mój niezrównany nauczyciel radiestezji): kto śpi po prawej, ten zawsze ma rację ;) Oczywiście był to żarcik, ale – jak w każdym żarciku – i w tym tkwi ziarno prawdy.

Tak więc moje Panie, oddajcie swoim mężczyznom prawą stronę łóżka, a może nareszcie zaczną mieć rację ;) Co będzie niewątpliwie z korzyścią dla związku ...

Parcie na SZKŁO – pojemnik na sery

Dostałam informację, że macie kłopoty ze znalezieniem odpowiedniego "klosza" na sery (takiego do lodówki) ...


Spieszę więc donieść, że wiele różnych fajnych (i niedrogich) szklanych pojemników na sery można znaleźć w hurtowni szkła i porcelany WITEKS. Ich sklep stacjonarny znajduje się w Gdańsku przy stacji SKM-ki Gdańsk-Zaspa (w kompleksie TOP-MEBLE), ale można też zamówić przez internet ...
http://witeks.pl/witeks.pojemnik.na.ser.patery.szklobezbarwne/products/item/2387


poniedziałek, 9 marca 2015

13 krótkich pytań i tyle samo krótkich odpowiedzi

Na temat moich wyborów i rekomendacji. To takie podsumowanie kwartału. Myślę, że obszerniejsze wyjaśnienia są zbędne ...


1. Czarny czy biały? Biały.
2. Masło czy margaryna? Masło.
3. Woda z kranu czy butelkowana? Z kranu.
4. Szkło czy plastik? Szkło.
5. Wełna czy polar? Wełna, najlepiej 100%.
6. Pieluchy tetrowe czy pampersy? Tetrowe.
7. Mydło czy żel pod prysznic? Mydło, ale naturalne.
8. Antyperspirant czy ałun? Ałun.
9. Komputer stacjonarny czy laptop? Laptop.
10. Materac ze sprężynami czy bez? BEZ.
11. Mikrofala czy piekarnik? Piekarnik!!!
12. Kiełki brokuła czy pestki moreli? Zależy na co ... Na raka to drugie.
13. Bioenergoterapia, czy konsekwentne dbanie o zdrowie SAMEMU? ZDECYDOWANIE to drugie.



Parcie na SZKŁO



Polska to królestwo PLASTIKU – zwykł mawiać mój były mąż (Niemiec i przy okazji rolnik ekologiczny). I jest to, niestety, smutna prawda.


Już jakieś 20 lat temu odeszliśmy na dobre od tradycji drewnianych desek do krojenia, szklanych butelek i słoików, emaliowanych misek i ceramicznych chlebaków. Pamiętam dokładnie ten moment, bo byłam wówczas szczęśliwą posiadaczką łemkowskiej drewnianej chaty w Beskidzie Niskim i usiłowałam namówić mojego niemieckiego męża na przeprowdzkę do Polski. Jakież było jego zdziwienie, gdy zobaczył polską wieś tonącą w plastikowym badziewiu ...  

I do dziś, pomimo znacznego wzrostu naszej świadomości ekologicznej, NIC się w tej kwestii nie zmieniło. Nadal WSZYSTKO jest z plastiku.  

Ja natomiast, wbrew panującemu trendowi, od wielu lat mam parcie na SZKŁO!
I tak: sery przechowuję w lodówce wyłącznie pod szklanym kloszem. 
Sok jabłkowy (choć ekologiczny, tloczony na zimno i bez dodatku cukru, to jednak sprzedawany w plastikowych workach ukrytych w kartonie z kranikiem ...) od razu przelewam do szklanych butelek.
Masło zaraz po przyniesieniu do domu "obieram" z papierka i wkładam do porcelanowej maselniczki.
Kasze, mąki, makarony i płatki również przechowuję w szklanych słojach.
Chleb trzymam w ceramicznym chlebaku. Nie polecam chlebaków metalowych, ani drewnianych. W drewnianych chlebakach chleb szybko pleśnieje i trudno jest potem tę pleśń skutecznie wyczyścić ... A - jak wiadomo - pleśń jest TRUJĄCA!
Wodę do picia (tę uzdatnioną koralikami ProBio ceramiki) również trzymam w szklanym dzbanku. Co ciekawe, na ściankach tego dzbanka nie osadza się kamień (!!!), choć minęło już ładnych parę miesięcy od "zainstalowania" w nim koralików. Przyznam szczerze, że jak czytałam o tej cudownej właściwości ProBio ceramiki w ulotce reklamowej, byłam sceptyczna. Ale teraz potwierdzam: kamień rzeczywiście się nie osadza!

Ostatnio zacząłam nawet zbierać fajne słoiki po dżemach, w których przechowuję (liczne) przyprawy ...

Deska do krojenia OBOWIĄZKOWO drewniana, najlepiej nasza polska z bukowego drewna. Takie deseczki (produkowane notabene w Gorlicach w Beskidzie Niskim!) można kupić za grosiki w PEPCO. 

Jedynie czajnik elektryczny jest z metalu. Kiedyś kupiłam ceramiczny, ale niestety był pokryty jakimś strasznie zjadliwym szkliwem i woda w nim ugotowana nie nadawała się do picia. 

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo plastik jest naprawdę niekorzystny dla zdrowia. Produkowany z ropy naftowej nie nadaje się ZWŁASZCZA do przechowywanie żywności. W żargonie radiestezyjnym plastik jest wybitnie LEWOSKRĘTNY. W skrócie oznacza to, że ma niekorzystną polaryzację. Przechowywanie żywności w plastikowych opakowaniach powoduje, że również ta żywność staje się lewoskrętna, czyli niekorzystna dla zdrowia. Nie wspominając już o bisfenolu A (zawartym zwłaszcza w przezroczystym plastiku), który bez większych przeszkód łączy się z żywnością czy wodą. I powoduje (między innymi) spustoszenie hormonalne w organizmie.

Dlatego przepakowywanie produktów żywnościowych do szklanych opakowań (od razu po przyniesieniu ich do domu i rozpakowaniu na kuchennym stole!) powinno wejść nam W NAWYK. Jak najszybciej.



niedziela, 8 marca 2015

Dzień tulipana

A tymczasem ... u mnie na stole.

Dziś Dzień Kobiet, ale ja raczej nazwałabym go Dniem Tulipana ;) Która z was NIE dostała dzisiaj tulipana – ręka w górę! 


Moja córka np. nie dostała tulipana (bo zażyczyła sobie łososiowe goździki!!!), ale jestem pewna, że jest w absolutnej mniejszości ;) Nie pamięta czasów PRL-u i gożdziki z niczym jej się nie kojarzą ...
U mnie natomiast (jak widzicie na obrazku) – królują tulipany. I podnoszą energię w całym domu o 300 procent! I cieszą.



środa, 4 marca 2015

Idealna sypialnia

Zdjęcie: fameg.pl, kolekcja mebli PROWANSJA

Pisałam już o MAŁEJ łazience i o ogólnych zasadach dotyczących tworzenia harmonijnych wnętrz. Dzisiaj skupię się na sypialni, bo to jedno z najważniejszych, jeśli nie NAJWAŻNIEJSZE pomieszczenie w naszym domu.


Wiadomo – w sypialni spędzamy 1/3 naszego życia ... Dlatego tak ważne jest urządzenie jej w sposób optymalny. Powiedziałabym nawet, że o ile przy urządzaniu salonu czy kuchni możemy sobie pozwolić na niedociągnięcia, to w sypialni powinniśmy zadbać o najwyższą jakość absolutnie WSZYSTKIEGO.

W Feng Shui panuje ogólna zasada dostosowywania poziomu energii pomieszczeń do ich aktywności. W sypialni, jak wiadomo, króluje aktywność YIN. Dlatego energia nie powinna tam hulać ;) Tylko przepływać ŁAGODNIE. Kolory powinny być stonowane (ale nie ciemne czy szaro-bure, bo po jakimś czasie stracicie ochotę na seks!), a materiały NATURALNE. To bardzo ważne!

Tak więc koniecznie DREWNIANE ŁÓŻKO, najlepiej z litego drewna (metalowe łóżka są z punktu widzenia radiestezji bardzo niezdrowe! szczególnie te metalowe piętrowe łóżka dla dzieci ...), a materac BEZ SPRĘŻYN. Nawet tych ukrytych w "kieszeniach".

Oczywiście najlepsze są materace z naturalnych materiałów, takich jak: naturalny lateks, kokos, czy trawa morska. Jednak jeśli kupimy zwykły materac z pianki, czy syntetycznego lateksu i zadbamy o naturalny pokrowiec (np. z bawełny), to też będzie ok.

Kolejną ważną rzeczą jest POŚCIEL i PIŻAMA. One również powinny być z naturalnych materiałów. Ostatnio w Tchibo dość często można kupić bardzo dobrej jakości pościele (oraz piżamy czy koszule nocne) z ekologicznej bawełny. Naprawdę polecam!

Jeśli chodzi o kołdry, to zdecydowanie najlepsza jest WEŁNA. Nie dość, że nie alergizuje tak jak puch czy pierze, to jeszcze stanowi naturalny EKRAN radiestezyjny ... W lecie zamiast włenianej kołdry, możemy używać wełnianego koca, żeby nie było nam za ciepło. W dzisiejszych czasach wszechobecnego polaru trzeba się trochę natrudzić, żeby kupić wełniany koc (taki 100% wełny), ale jest to na szczęście możliwe ;)

Dywan w sypialni również powinien być wełniany. W ostateczności bawełniany, kokosowy lub z sizalu. Jeśli położymy wełniany dywan pod łóżkiem, będzie on (jak już wspomniałam) stanowił naturalny ekran radiestezyjny. Tu jednak uwaga - taki ekran w przypadku poważnych zaburzeń radiestezyjnych nie może być stosowany jako JEDYNE remedium! Jest po prostu za słaby ...

Kolejną ważną kwestią jest PODŁOGA. Absolutnie niewskazana jest wykładzina dywanowa, zwłaszcza syntetyczna. Nawet wełniana wykładzina jest niewskazana, a to ze względu na klej, którym jest przyklejona do podłogi na całej powierzchni. Paneli podłogowych również powinniśmy unikać, bo to plastik. A jeśli już mamy panele (bo np. mieszkamy w wynajętym mieszkaniu), to przynajmniej połóżmy na nich wspomniany wełniany dywan.

Zdecydowanie najlepsza jest podłoga DREWNIANA, naprawdę warto w nią zainwestować!
No i przenigdy i pod żadnym pozorem nie należy instalować w sypialni OGRZEWANIA PODŁOGOWEGO! Wodne ogrzewanie podłogowe działa jak sieć żył wodnych pod łóżkiem, a elektryczne tworzy silne pole elektromagnetyczne, które – jak już wiemy – może być przyczyną wielu chorób. Pamiętajmy przy tym, że tak jak promieniowanie żył wodnych działa na WSZYSTKIE poziomy/piętra budynku (nawet te najwyższe), tak samo jest z ogrzewaniem podłogowym. Jeśli jest ono zainstalowane np. na CAŁEJ powierzchni parteru, to działa również na kolejne piętra i na te pomieszczenia, które się tam znajdują (w tym np. na sypialnię).

Jakiś czas temu z czystej ciekawości poczytałam sobie, co piszą na polskich forach budowlanych o ogrzewaniu podłogowym – i włos mi się zjeżył na głowie. Niestety w naszym kraju nie ma absolutnie żadnej wiedzy na temat "skutków ubocznych" ogrzewania podłogowego. Jest ono powszechnie uważane za zdrowe i bezpieczne i nie mówi się o przeciwskazaniach w stosowaniu go np. w sypialni ...
Znalazłam JEDEN jedyny wpis (!), który mówił o tym, że pewnien flebolog (to taki lekarz zajmujący się żyłami) odradzał swojemu pacjentowi instalację ogrzewania podłogowego POZA ŁAZIENKĄ. Zuch!

Ale wróćmy jeszcze do pola elektromagnetycznego ... Wszelkie urządzenia generujące pole elektromagnetyczne (telewizor, komputer, modem, radio, czy budzik radiowy) nie mają czego szukać w sypialni! O telefonie komórkowym pod poduszką nie wspominając ... Za ideał niech posłuży nam tradycyjna sypialnia japońska – mata do spania i NIC WIĘCEJ ;) W takich warunkach nasz organizm ma sznasę na PRAWDZIWĄ regenerację.

Również umieszczanie w sypialni ROŚLIN jest niewskazane. Z wiadomych względów – rośliny zabierają nam w nocy tlen. Choć jest jeden wyjątek – to sansewieria (znana także jako żelazne liście albo języki teściowej), która właśnie nocą zamienia dwutlenek węgla w tlen. Sansewieria nie cieszy się jednak w Feng Shui dobrą sławą ze względu na swoje ostro zakończone liście, które są odbierane przez podświadomość jako "atakujące". Choć dla mnie osobiście jej cudowne "tlenotwórcze" właściwości są ważniejsze ...

Ważną kwestią są też LUSTRA – zasadniczo w sypialni powinniśmy ich unikać. Niewielkie lustro gdzieś z boku jest do zaakceptowania, pod warunkiem, że nie odbija się w nim łóżko. Zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem jest jednak rozwiązanie naszych babć – lustro W SZAFIE na ubrania, po wewnętrzenej stronie drzwi szafy.

I na koniec (last but not least) – niesamowicie ważne jest położenie samego łóżka. Poza tym, że łóżko powinno stać w miejscu wolnym od jakichkolwiek obciążeń radiestezyjnych (żyły wodne, ich skrzyżowania, skrzyżowania drugiej siatki ziemskiej, zwłaszcza te (--) dające tzw. "punkt rakowy", czy te (++) dające tzw. punkt SM/stwardnienia rozsianego; czy wreszcie uskok geologiczny), to jeszcze powinno mieć porządne wsparcie. Czyli ścianę za wezgłowiem. Nie powinno stać na tle okna, czy też pośrodku pokoju. Nie powinno również stać w ten sposób, żebyśmy spali "nogami" do drzwi, bo to "wyciąga" z nas energię podczas snu.

Sansewieria




Czarne ubrania SZKODZĄ!

Naprawdę. Obniżają energię i powodują, że jesteśmy bardziej podatni na wszelkiego rodzaju ataki energetyczne ... 


Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego personel medyczny tradycyjnie ubrany był na BIAŁO? Okazuje się, że ma to swoje uzasadnienie – biały kolor CHRONI. Nie tylko przed gorącem i promieniowaniem słonecznym. Biały kolor chroni również energetycznie ...

Wg teorii 5-ciu przemian biały należy do przemiany metalu, a metal odbija energię i rozprasza ją równomiernie we wszystkich kierunkach. W ten sposób stwarza swego rodzaju tarczę ochronną.
Natomiast czerń POCHAŁNIA. Nie tylko promienie sloneczne, również (analogicznie) inne rodzaje promieniowania. Tak więc nosząc się na czarno od stóp do głów – pozbawiamy się energii ...
Tak samo nie wychodzący z mody od dobrych kilku lat motyw trupiej czaszki pozbawia nas energii i czyni z nas łatwy "target". Dlatego też zwłaszcza nasze dzieci nie powinny nosić ubranek z motywem czaszki!

Bardzo zapadła mi w pamięć historia pewnego zielarza, który jednej ze swoich pacjentek cierpiącej na depresję "zapisał" zamiast ziół noszenie CZERWONYCH BLUZEK I SUKIENEK (pacjentka przyszła do niego ubrana na czarno)! Dodatkowo mąż tej pacjentki miał jej kupować raz w tygodniu bukiet czerwonych róż! Dla podniesienia energii.
I – uwierzycie lub nie – ta banalnie prosta metoda zadziałała ... Przynajmniej tak samo dobrze jak zioła ;)

Historia ta miała miejsce ponad 20 lat temu i świat był wtedy znacznie prostszy, nie jestem więc pewna, czy samo noszenie czerwonych ubrań wyleczyłoby kogokolwiek z depresji DZIŚ ;) Ale na pewno zadziałałoby wspomagająco, tak jak w powyższym przypadku ...

Namawiam więc wszystkich do pozbycia się czarnych spodni i t-shirtów, sukienek i marynarek i do przejścia na kolorową stronę mocy! Zwłaszcza, że idzie wiosna.

Jeśli jednak ktoś nie wyobraża sobie życia bez czerni, to zachęcam do kupienia chociaż wielkiego błyszczącego naszyjnika (najlepiej z naturalnych, półszlachetnych kamieni), który was doenergetyzuje! Panowie natomiast mogliby pomyśleć o kolorowym krawacie lub szalu - oczywiście z NATURALNYCH materiałów (len, jedwab, bawełna ) ...

Naszyjnik: Top Secret



poniedziałek, 2 marca 2015

Nasze zdrowie w NASZYCH rękach – cz.I

Niby żyjemy w czasach niezwykłego postępu technicznego i rozwóju nauki (w tym medycyny). Nie ma dnia, żebyśmy nie słyszeli o kolejnym cudownym wynalazku, czy SKUTECZNYM leku na jakąś (do tej pory nieuleczalną) chorobę ... A jednak nadal chorujemy i nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek przestaniemy chorować. Co ważniejsze – w naprawdę poważnej chorobie jesteśmy zostawieni SAMI SOBIE. I dobrze!


Zapewne każdy, kto był choć raz w życiu poważnie chory i miał do czynienia w tym czasie ze służbą zdrowia, wie, o czym mówię. Latanie całymi miesiącami od specjalisty do specjalisty, bycie odsyłanym od Annasza do Kajfasza, złe diagnozy, za które nikt nie bierze odpowiedzialności, trauma, dezorientacja i wyścig z czasem – wszyscy to znamy.

A przecież nasze zdrowie to NASZA sprawa, a także – co ważniejsze – za jego stan głównie MY SAMI ponosimy odpowiedzialność. Dlatego postawa roszczeniowa w tym temacie, jak i oczekiwanie od kogokolwiek, że się nami zajmie i nas uzdrowi, to naprawdę POWAŻNY błąd.

Jeśli bowiem palimy przez 20 lat 2 paczki papierosów dziennie i zaczynamy chorować na raka płuc, czy też objadamy się bez umiaru słodyczami i nagle stajemy przed faktem, że nie możemy żyć bez insuliny, to jest to wyłącznie nasza wina. Choć trudno nam to zaakceptować ...

Dlatego osobiście od "klasycznych" bioenergoterapeutów wolę takich terapeutów, którzy stawiają diagnozę i POKAZUJĄ METODY, które sami możemy zastosować, żeby wrócić do zdrowia.
Moje doświadczenie w tym temacie pokazuje, że tylko te osoby, które same pracowały nad swoim powrotem do zdrowia (a nie poddały się bezwolnie lekarzom, czy bioenergoterapeutom), osiągnęły sukces. Tzn. ŻYJĄ.

Tak było w przypadku mojej mamy i babci, które (obie) pokonały chorobę nowotworową wbrew druzgocącej prognozie lekarzy, dającym im nikłe szanse na wyzdrowienie ... Ja sama również przeszłam długą drogę do zdrowia po pęknięciu wyrostka.
Natomiast mój ojciec, który zachorował w wieku 53 lat na raka mózgu, poddał się całkowicie "standardowym" procedurom i umarł po niespełna roku od diagnozy. Pomimo operacji w renomowanym szpitalu onkologicznym w stolicy.

W tym miejscu chciałabym podkreślić, że absolutnie nie namawiam nikogo do leczenia się na własną rękę. Operacja jest czasami NIEZBĘDNA! Ale oprócz operacji można (a nawet trzeba!) zastosować też inne środki zaradcze, np. odpowiednią dietę, psychoterapię, czasami nawet trzeba zmienić miejsce zamieszkania, albo przynajmniej zmienić miejsce do spania, jeśli to ono przyczyniło się do powstania choroby (bo np. nasze łóżko stało na skrzyżowaniu cieków wodnych, na uskoku geologicznym lub na tzw. "punkcie rakowym", czyli punkcie przecięcia drugiej siatki ziemskiej, tzw. siatki Curry'ego).
Zwłaszcza w przypadku choroby nowotworowej takie wielostronne podejście niesamowicie zwiększa szansę na wyzdrowienie! Dlatego warto podrążyć temat i wziąć SWOJE ŻYCIE W SWOJE RĘCE.

Oczywiście nie jestem lekarzem i ten tekst jest jedynie formą osobistej refleksji na temat tzw. "chorób nieuleczalnych". Ponieważ temat jest niezwykle obszerny, pozwolę sobie na przedstawienie go w "odcinkach". Tak więc stay tuned, bo – ciąg dalszy nastąpi!

A na zakończenie tego "odcinka" chciałabym polecić wam bardzo fajny film z udziałem Dr Preeti Agraval z Wrocławia na temat PRAWDZIWYCH PRZYCZYN CHORÓB ... Trwa godzinę, ale naprawdę warto, bo każde słowo jest tam ważne!

https://www.youtube.com/watch?v=cWzg8WqApa0

niedziela, 1 marca 2015

Sztuka w domu

Dzisiaj będzie o obrazach (takich do wiszenia na ścianie) i innych emitentach.


Emitent to takie cóś, co EMITUJE energię. Pozytywną lub negatywną. Wiadomo, że wszystko, co nas otacza, emituje energię, jednak EMITENT emituje tej energii naprawdę sporo i w ten sposób ma na nas silny (pozytywny lub negatywny) wpływ. Podnosi nasz poziom energii, albo go obniża …


Emitentem (oprócz obrazu na ścianie) może być dowolny przedmiot, ale także może być to osoba - np. piękna i dobra żona mojego kolegi, która jest takim właśnie POZYTYWNYM EMITENTEM i przebywanie w jej towarzystwie to nie tylko przyjemność, ale również wymierna korzyść energetyczna ;)

Ale ad rem! Wiem, że sztuka w domu to kontrowersyjny temat. Obrazy (oryginały) - tak, ale pod warunkiem, że znamy i lubimy autora! I że ma on tzw. dobrą ENERGIĘ. Obrazy wiszące na ścianach mają ZAWSZE bardzo silny ładunek energetyczny, który może być pozytywny lub negatywny, w zależności od kondycji (zarówno fizycznej, jak i psychicznej) autora obrazu.

Jeśli autor jest człowiekiem osadzonym w sobie, szczęśliwym i współczującym, a w dodatku ZDROWYM – to jego obraz można powiesić na ścianie bez obaw. Jeśli zaś nie jest – well … W takiej sytuacji lepiej zrezygnować z oryginału i powiesić na ścianie dobrą reprodukcję lub zdjęcie.

Oczywiście nie bez znaczenia jest tematyka obrazu. Jeśli obraz przedstawia jakieś okropieństwa (Beksiński, Dali, Goya), to nawet gdyby jego autor był dobrym człowiekiem o końskim zdrowiu, i tak nie powinniśmy fundować sobie czegoś, co będzie źle działać na naszą podświadomość.

Ostatnio dobra znajoma poprosiła mnie o korektę Feng Shui w swoim mieszkaniu. Znajoma jest osobą, która dużo podróżuje i ze wszystkich swoich podróży przywozi różnej maści suweniry. Które potem z lubością (i w ilościach hurtowych) eksponuje w swoim mieszkaniu. Tak więc na wszystkich (bez wyjątku) ścianach i na regałach piętrzyły się: haitańskie obrazki (wszystkie oryginały), nigeryjskie maski, meksykańska ceramika, peruwiańskie laleczki …

Właśnie te peruwiańskie laleczki jako pierwsze przykuły moją uwagę. Kiedy stwierdziłam, że emitują naprawdę złą energię, znajoma z rozbrajającą szczerością wyznała, że to „bardzo możliwe, bo są uszyte najprawdopodobniej z ubrań pochodzących ze starych grobowców” (!!!).

Moja  korekta Feng Shui polegała więc na sprawdzeniu po kolei wszystkich „pamiątek z podróży” i w efekcie pokaźnych rozmiarów karton powędrował do utylizacji* … W mieszkaniu zaś zrobiło się jakoś jaśniej, bardziej przestronnie i po prostu przyjemniej.

*Pamiętajcie proszę, że takich rzeczy nie można pod żadnym pozorem oddawać innym! Trzeba je po prostu ZNISZCZYĆ. Coś, co nam samym obniża poziom energii w sposób drastyczny, na pewno nie będzie dobre dla innych! 

Edvard Munch "Krzyk"